Opcja stara i dobra – mapa
Nawigowanie
z użyciem map jest stare, jak świat (a przynajmniej tak stare, jak
żeglarstwo). Oczywiście, tego rodzaju proceder posiada pewne
ograniczenia:
• zajmuje cenny czas (ktoś musi ślęczeć nad arkuszem,
zamiast przyłączyć się do reszty załogi i oddać hazardowi, obżarstwu,
opalaniu, albo zwyczajnie się wyspać);
• zajmuje równie cenne miejsce (bo mapy mają to do siebie, że są zwykle mało poręczne);
• a przede wszystkim, wymaga umiejętności, których zdobycie... też zajmuje czas, i w dodatku kosztuje nas trochę wysiłku.
Może
więc, biorąc pod uwagę to wszystko oraz fakt, że mamy XXI wiek, lepiej
byłoby darować sobie papierowe mapy? W końcu lasy giną i w ogóle...
Jasne,
możemy tak zrobić – pytanie tylko, czy na pewno chcemy? Jakby nie
patrzeć, samo żeglarstwo jest dość archaicznym sposobem przemieszczania
się po świecie, a ludzkość, mając wszystkie te nowoczesne silniki, a
nawet napęd atomowy, z jakiegoś powodu wciąż woli używać sznurków i
szmat. Może więc właśnie w uniezależnieniu od cywilizacji tkwi cały
urok?
Prawda jest taka, że dobry żeglarz powinien być
przygotowany na każdą ewentualność (a „każdą” obejmuje również awarię
zasilania) i posiadać umiejętności, nazwijmy to, podstawowe. Nasze
dzieci również zmuszamy do nauki tabliczki mnożenia, co jest trochę bez
sensu, bo najdalej na I Komunię dostaną smartfony, które posiadają
przecież kalkulator. A jednak z jakiegoś powodu (może nie ufamy
maszynom, albo skrycie podejrzewamy je o przygotowywanie buntu?) wolimy,
żeby dzieciarnia potrafiła samodzielnie coś tam policzyć.
Poza
tym pamiętajmy, że elektronika ściśle współpracuje z prawem Murphy'ego,
więc znając życie, w najmniej odpowiednim momencie odmówi posłuszeństwa i
znajdziemy się w przysłowiowej czarnej... dziurze. No, chyba, że
wyciągniemy skądś mapę i pokażemy Murphy'emu, kto tu rządzi.
Natomiast
kwestia dokładności i aktualności map, a także umiejętności posłużenia
się nimi, to już temat na osobny doktorat. Faktem jest jednak, że nawet
na najnowocześniejszym jachcie mapy lepiej mieć – jeśli nawet nie
przydadzą się do nawigowania, zawsze jest to papier, a papier można
użyć... na szereg rozmaitych sposobów ;)
Opcja mniej stara i też dobra - ploter
Wieść
głosi, że ploter został wymyślony po to, by pracować z dużymi, płaskimi
powierzchniami - przynajmniej tak było na początku. Ponieważ mapy
należą do kategorii takich właśnie powierzchni, ploter powinien
współpracować z mapą – i w sumie współpracuje, z tym, że zamiast na
papierze, ma ją zapisaną gdzieś w pamięci. Dzięki temu, całość zajmuje
znacznie mniej miejsca i jeszcze posiada inne fajne funkcje, jak np.
odświeżanie naszej pozycji 10 razy na sekundę (przynajmniej tak twierdzą
producenci, ale Nobla temu, kto zgadnie, po co nam aż tyle?).
Nawigowanie
z użyciem plotera staje się naprawdę precyzyjne, co ma szczególne
znaczenie nie tylko wtedy, gdy ścigamy ławicę obiecująco tłustych rybek
(w niektórych modelach możemy nawet śledzić konkretne gatunki ryb), ale
też wtedy, gdy zapędzimy się w nieco bardziej ambitny obszar, obfitujący
w skałki, przesmyki i inne niespodzianki.
Ploter ma oczywiście
ograniczoną pamięć, a wgrywane do niego mapy im są dokładniejsze, tym
zżerają tej pamięci więcej. Na szczęście, możemy zapisać je na karcie
SD, a zaoszczędzone moce przerobowe plotera wykorzystać na różne fajne
bajery, jak np. „oko marynarza,”, czyli wyświetlanie obrazu nad wodą w
3D, albo „oko ryby” - wyświetlanie obrazu dna 3D.
Niektóre modele
ploterów mogą nawet łączyć się ze smartfonem, więc niekoniecznie musimy
ruszać tyłek z ciepłej koi, żeby sprawdzić, co tam słychać na ekranie i
czy załoga (której oczywiście ufamy bezgranicznie) dobrze nawiguje.
Czy
to rozwiązanie ma w ogóle minusy? Otóż, ma: pierwszym z nich jest cena –
jak łatwo możemy sobie wyobrazić, im bardziej wypasiony model, tym
boleśniejszy ubytek na koncie. Kolejnym minusem jest... jakby to ująć,
pójście na łatwiznę? Zwolnienie z myślenia? Generalnie, są ludzie,
którzy twierdzą, że jeszcze parę lat i żeglarz wsiądzie na łódkę,
wciśnie guzik i popłynie – i gdzie tu prawdziwe żeglarstwo, skoro
„zintegrowany system wszystkiego” zrobi za niego całą robotę? Z drugiej
strony, w ciężkich warunkach, takie właśnie urządzonko może uratować nam
sytuację (a przynajmniej zminimalizować straty w ludziach i sprzęcie),
ostrzegając nas znacznie szybciej i bardziej precyzyjnie, niż papierowa
mapa.
Opcja trochę nowsza i... też dobra - iPad
iPady
mają to do siebie, że służą właściwie do wszystkiego: tzn. tak
naprawdę, to służą przede wszystkim do robienia wrażenia, ale posiadają
też kilka innych użytecznych funkcji, jak np. możliwość zainstalowania
aplikacji, które mogą znacząco usprawnić nam nawigację. Mamy tu do
wyboru naprawdę morze opcji (kto nie wierzy, niech sam sprawdzi,
odwiedzając iStore, albo innego Google), a producenci aplikacji sami już
nie wiedzą, czym by tu jeszcze uszczęśliwić żeglarza. Jeśli natomiast
nie jesteśmy wyznawcami nadgryzionego jabłka i polegamy, jak większość
świata, na Androidzie, pole do popisu jest jeszcze szersze, nie
wspominając już o zupełnie uniwersalnych opensourcowych programach, jak
OpenCPN, które działają właściwie na wszystkim. Podstawą sukcesu nie
jest jednak sam program, ale dobra i aktualna mapa, a tej, niestety, nie
dostaniemy za darmo.
Naturalnie, Ipady czy inne smartfony mają
pewne zasadnicze wady: przede wszystkim, nie są super dokładne, więc
nieszczególnie nadają się do wąskich przejść, chociaż w nieco mniej
wymagających warunkach spokojnie dają radę, a w razie czego pozwalają
jeszcze wejść na Fejsa, zrobić przelew i pogadać z babcią – i
powiedzcie, która papierowa mapa to potrafi?
Niestety,
pamiętajmy, że wszystko, co zaczyna się od „i” ma swoją cenę i jeśli
chcemy być zupełnie szczerzy, nie do końca jest ona uzasadniona. Co
więcej, iPad, jak każde urządzenie przenośne, może się niespodziewanie
przenieść pod wodę, a ponieważ nie jest to sprzęt przystosowany do
trudnych warunków, może trochę szybko się zużyć.
No i nie
zapominajmy o legendarnej wręcz żywotności baterii: będzie trochę słabo,
jeśli w połowie trudnego przejścia nasze urządzonko powie, że jest
głodne i się wyłączy. Jasne, istnieją ładowarki i inne power banki, ale
też mają one swoje ograniczenia - trzeba na przykład zlokalizować
kabelek ;))
I jeszcze jedna sprawa – pamiętajmy, że tak naprawdę, to
nie jest specjalistyczny sprzęt; jeśli więc cokolwiek pójdzie nie tak, a
mamy pod opieką innych ludzi, prokurator może nas zapytać, czy aby na
pewno zapoznaliśmy się z faktem, że „aplikacja nie służy do nawigacji i
korzystasz z mapy tylko w celach orientacyjnych” i wyciągnęliśmy z tego
odpowiednie wnioski.
A skoro już o wnioskach mowa – która z
powyższych opcji jest najlepsza? Otóż, żadna: gdyby takowa istniała,
prawdopodobnie już dawno nie byłoby pozostałych.
Z całą pewnością
warto mieć jakie takie rozeznanie w opcji pierwszej, na wypadek, gdyby
dwie pozostałe odmówiły współpracy. Z drugiej jednak strony, po co
polegać na średniowiecznych metodach, narażając i siebie i sprzęt, skoro
bez problemu możemy kupić urządzenie, które znacznie ułatwi nam życie?
I
co by tu wybrać? Sorry, ale musimy zdecydować sami – w razie czego, to
my będziemy psioczyć i żałować, a nie ktoś, kto nam dane rozwiązanie
polecił (no, chyba, że weźmiemy go w rejs – wówczas można będzie dziada
zwodować; co prawda, nie pomoże to w nawigacji, ale przynajmniej da nam
pewną satysfakcję). Mimo wszystko, decydujmy z rozwagą - żeglarstwo jest
podobno sztuką wyboru, więc może jakoś damy radę :)