- Czyżby pan, taki wielki uczony, wierzył, że podkowa przynosi szczęście?
- Nie - odpowiedział Bohr - ale powiedziano mi, że podkowa przynosi szczęście także tym, którzy w to nie wierzą.” *Każda
nacja czy grupa zawodowa posiada swoje przesądy, które, choć z
definicji idiotyczne, znajdują jednak swoich żarliwych wyznawców. Wiara w
moc podkowy czy innej króliczej łapki nie ominęła też braci
żeglarskiej, co dobitnie dowodzi faktu, że każdy (nawet żeglarz) woli
zwalić swoje niepowodzenie na tajemnicze mroczne siły, niż przyznać się
do błędu… albo lenistwa.
Przyjrzyjmy się więc najbardziej
komicznym żeglarskim przesądom, od razu zaznaczając, że poniższa lista z
pewnością nie wyczerpuje tematu – wszak wyobraźnia ludzka jest
nieograniczona – podobnie, jak głupota, co kiedyś stwierdził pewien
rozczochrany geniusz imieniem Albert.
1. Zwierzaki gospodarskie.
Co powinien mieć wytatuowane prawdziwy wilk morski? Myślicie, że
kotwicę? Błąd; powinien wytatuować sobie, i to KONIECZNIE na stopie,
koguta lub świnię. Te dwa zwierzaki miały bowiem w bliżej nieokreślony
sposób sprawić, że zamiast utonąć, trafi on szczęśliwie do domu. Trudno
powiedzieć skąd dokładnie wziął się ów uroczy przesąd - być może
żeglarzy miał prowadzić zapach gotowanego przez żonę rosołu lub golonki?
2. Obcinanie i golenie włosów.
Prawdziwi ludzie morza zwykle bywają zarośnięci. Ok, na bujającej się
łajbie trudno operować maszynką do golenia, nie wspominając już o
stosowanej w dawnych czasach brzytwie. Utrzymanie w miarę ludzkiego
wyglądu podczas rejsu było trudne, a poza tym bezsensowne – komu miał
się podobać żeglarz, zwłaszcza samotny – syrenom? Stąd (bo przecież nie z
lenistwa i wrodzonej awersji do higieny) zapewne powstał przesąd,
zakazujący obcinania włosów oraz brody (a także paznokci).
Przesąd
nie wspomina jednak nic o depilacji, więc mimo wszystko, drogie panie,
depilator, albo inne narzędzie tortur, na przykład wosk, należy jednak
zabrać w rejs.
Fot. US Naval Institute |
3. Baba. Jak powszechnie
wiadomo, nic, nawet ogolenie czupryny i nieposiadanie tatuażu z
kogutem, nie przynosi aż takiego pecha, jak baba na pokładzie.
Kobieta,
nawet jedna sztuka, powodowała, że marynarze zaczynali konkurować o jej
względy (w końcu konkurencję miała zerową, wiec jakkolwiek by się
prezentowała, po kilku dniach wydawała się niezmiernie atrakcyjna), a z
tego nie mogło wyniknąć nic dobrego – ani dla baby, ani dla łodzi
(która, nomen omen, też jest babą).
4. Karzeł. Jeszcze
gorszą kreaturą, niż baba, był karzeł – tak zwany Klabautermann. Ponoć
miał on w zwyczaju pojawiać się w tajemniczy sposób na pokładzie i
wdrapywać się na maszt, kiedy statek znalazł się w niebezpieczeństwie.
Jego zmaterializowanie się wróżyło więc kłopoty, zaś gorsze od tego było
jedynie jego zniknięcie – wówczas bowiem statek nie tylko był w
niebezpieczeństwie, ale wiadomo było, że nie ma już dla niego ratunku.
5. Gwizdanie. Jedyny przesąd, który ma jakieś logiczne uzasadnienie. Na pokładzie nie wolno gwizdać z dwóch prostych powodów:
-
Większość żeglarzy niesamowicie wprost fałszuje, a załoga na
ograniczonej przestrzeni nie ma gdzie uciec, więc pozostają jej dwie
opcje: wyrzucenie dziada w morze, albo przeniesienie go do sekcji
gimnastycznej. W każdym razie, sprawienie, że przestanie gwizdać.
-
Na pokładzie mogła gwizdać (i to za pomocą gwizdka, nie własnej dziury
po zębie) tylko jedna osoba – bosman. Wydawał on w ten sposób polecenia,
które były znacznie lepiej słyszalne, niż tradycyjne wykrzykiwanie do
załogi – chyba, że oprócz bosmana gwizdał jakiś inny pajac, bezczelnie
robiąc mu konkurencję. Jak można się domyślić, powodowało to szczere
niezadowolenie bosmana, który swoją dezaprobatę wyrażał, mszcząc się nie
tylko na winowajcy, ale i na reszcie załogi.
6. Mieszanie herbaty niewłaściwym sztućcem.
Zwyczajowo herbatę powinno się mieszać łyżeczką, jednak niekiedy
żeglarze używają do tego celu noża lub widelca, czym niechybnie narażają
się na straszliwego pecha.
Trudno powiedzieć, dlaczego miałoby to
działać, ale jedno jest pewne – jeśli ktoś miesza herbatę widelcem, to
prawdopodobnie dlatego, że wszystkie łyżeczki, mieszkające na pokładzie,
są już brudne, a nikomu nie chce się ruszyć tyłka i ich umyć. A
bałagan, żeby nie powiedzieć syf w kambuzie, rzeczywiście nie przynosi
szczęścia – co najwyżej sraczkę.
7. Piątek.
W zależności od kraju pochodzenia, żeglarze uważają piątek za najgorszy
bądź przeciwnie – najlepszy dzień dla rozpoczęcia rejsu. Optymistami w
tym względzie są Hiszpanie, bowiem Kolumb wyruszył na rejs w piątek,
dokładnie 3 sierpnia 1492, zaś jego wyprawa zakończyła się sukcesem.
Można by tu polemizować, czy aby na pewno był to sukces, skoro chciał
odkryć drogę do Indii, a odkrył USA, ale tam też jest ładnie. Co więcej,
z punktu widzenia Indian, wyprawa ta była początkiem końca, więc raczej
trudno mówić o jej szczęśliwym zakończeniu. Piątek za najbardziej
pechowy dzień uznają natomiast żeglarze ze Wschodu, ponieważ tradycyjnie
jest to dla nich dzień zarezerwowany dla obrzędów religijnych. Z
niewiadomych przyczyn wersja wschodnia (o pechowym piątku) utrwaliła się
w innych, niż Hiszpania, krajach Europy, co jest tym bardziej dziwne,
że w większości nie była ona muzułmańska - ale to, jak widzimy, właśnie
ulega zmianie.
Żeglarskie przesądy, podobnie jak wszystkie inne
zabobony, mają jedną istotną cechę – nie dotyczą nas, dopóki, jak łosie
ostatnie, sami w nie nie uwierzymy. Jeśli natomiast, nawet „na wszelki
wypadek”, zaczniemy sobie je brać do serca, zaoramy się całkowicie i
znajdziemy się na prostej drodze do klęski – i to nawet bez obecności
baby, noża w herbacie czy karła na maszcie – bowiem, zamiast czerpać
radochę z wolności i żeglarskiej przygody, będziemy skrupulatnie
pilnować niezrozumiałych zasad.
2016-05-06 | Autor: Anna Ciężadło